„Teraźniejszość to niewidoczny elektron; jego błyskawicowy szlak, rysujący się słabo na czarnym ekranie, miga, przemija i znika”.
Staram się nigdy nie sugerować streszczeniem książki na okładce, jednak opis powieści Annie Dillard pt. „Pielgrzym nad Tinker Creek” przyciągnął moją uwagę i nie pozostawił mnie obojętnym wobec tej książki. To był strzał w dziesiątkę, już od pierwszych stron powieść dowiodła swej świetności i świeżości.
Książka ta powstała podczas rocznego pobytu autorki w niezwykłym zakątku Appalachów, zwanym Tinker Creek. Pisarka zachwyca się okolicą: przyrodą tętniącą własnym życiem, nad którą nikt nie jest w stanie zapanować, nieokiełznanymi żywiołami, których nikt nie zatrzyma, niezliczoną ilością różnorodnych i rzadkich gatunków zwierząt i roślin oraz pięknymi miejscami, które z każdą porą roku przybierają inne oblicze i można poznawać je na nowo. Dillard jest pod wrażeniem potęgi i nieobliczalności przyrody. Sama podkreśla, że nie jest żadną uczoną, po prostu zwiedza najbliższe strony. Chciała sprawdzić, co jest za górami, wyszła w świat. Prowadzi w książce zapiski, o których mówi, że sam Thoreau (amerykański pisarz, poeta, filozof) nazwałby „meteorologicznym dziennikiem umysłu”. Snuje w swej opowieści rozmaite opowiadania, wplata w nią wiele anegdot, legend i wspomnień z czasów dzieciństwa i młodości.
Ta niesamowita okolica oraz kontakt z jej środowiskiem sprawia, że pisarka zagłębia się w klimat egzystencjalny. Nie tylko obserwuje i bada mroczne i tajemnicze zakamarki, których nie znajdzie się na żadnej mapie, ale także dzieli się z czytelnikiem niezwykle dojrzałymi, mądrymi i rozsądnymi przemyśleniami na temat sensu życia, naszej roli na tym świecie, przemijania i śmierci. W zdziwieniu i szczerym, otwartym spojrzeniu rozgląda się po świecie. Porównuje się do niemowlaka, dziecka, które nie wie gdzie się znajduje, ale chce wszystko zobaczyć, wszędzie wejść i wszystko odkryć. Szuka odpowiedzi na wiele pytań, w tym na najważniejsze: „skoro nie możemy się dowiedzieć, skąd się tu wzięliśmy, zatem co to za miejsce, na które jesteśmy skazani?”. Dillard to „samotny widz, który w milczeniu ogląda mecz z pustych trybun”. O pięknie natury mówi czule, jak o kochanku i zachwyca się tym, co ją otacza.
Z niesamowitą zachłannością pokonywałam kolejne strony książki. „Pielgrzym nad Tinker Creek” napisana jest przepięknym językiem i podczas czytania coraz bardziej rosła we mnie ochota, by uciec od szarej rutyny, codzienności w wielkim mieście i wyruszyć w dalekie i nieznane, jeszcze nieodkryte zakątki Ziemi, by odnaleźć siebie na nowo, odetchnąć od wielkomiejskiego zgiełku i wydobyć z siebie to, co naprawdę ważne i cenne.
Urodzona w 1945 roku Annie Dillard to amerykańska pisarka, poetka oraz krytyk literacki. Za książkę „Pielgrzym nad Tinker Creek” otrzymała w 1975 roku Nagrodę Pulitzera. Utwór często opisywany jest, jako zbiór esejów, jednak sama autorka podkreśla, że napisała pracę ciągłą i świadczą o tym między innymi częste odniesienia do wydarzeń z wcześniejszych rozdziałów oraz rozwinięta narracja.
„… przeczytałam kiedyś o pewnym eskimoskim myśliwym, który zapytał miejscowego misjonarza: „Czy gdybym nie słyszał nic o Bogu i grzechu, poszedłbym do piekła?”. „Nie – odpowiedział ksiądz. – Jeśli nie wiedziałbyś nic o Bogu i o grzechu, to nie”. „W takim razie po co mi o nich opowiadałeś?” – zapytał szczerze Eskimos.”
Autor: Annie Dillard
Tytuł: „Pielgrzym nad Tinker Creek”
Wydawnictwo: Literackie, styczeń 2010